Katarzyna Kucińska
Mój tydzień w Paryżu
Każdy artysta, nawet początkujący, myśli obrazami. Lubi otaczać się tym co piękne, lubi nasycać swoje oczy przedmiotami wywołującymi przyjemne doznania estetyczne. Każdy malarz, nawet początkujący, powinien chociaż raz, choćby na krótko, wyjechać do Paryża. Jest to jednak marzenie, które rzadko doczekać się może realizacji.
Mnie się udało. Jako studentka IV roku malarstwa w pracowni prof. Mieczysława Ziomka, zostałam wytypowana do wyjazdu do Paryża – miasta muzeów, galerii, kościołów, ciasnych pięknych uliczek i szerokim alei, miasta łączącego w sobie tradycję z nowoczesnością. Pobyt w Paryżu umożliwił mi poznanie tego, co dotychczas znane mi było jedynie z albumów i książek z dziedziny historii sztuki, pozwolił poznać najpiękniejsze miasto świata.
W Paryżu spędziłam tydzień – od 10 do 18 lipca – zbyt krótki by zobaczyć wszystko, co starannie zaplanowałam wertując przewodniki i encyklopedie. Starałam się jednak w pełni wykorzystać ten czas. Mieszkałam w stacji Polskiej Akademii Nauk, znajdującej się w doskonałym punkcie miasta, niedaleko Łuku Triumfalnego i Pól Elizejskich. Do każdego miejsca na mapie dojeżdżałam szybkim metrem. Z przewodnikiem w ręku zwiedziłam najsławniejsze muzea tego miasta. Zaczęłam od Luwru, w którym spędziłam – z braku czasu – jedynie dwa dni. Pobieżne choćby "zaliczenie" bogatych zbiorów tego muzeum było w tak krótkim czasie niewątpliwie sporym wyczynem. Pierwszego dnia starałam się zobaczyć możliwie najwięcej, by zorientować się, którym fragmentom zbiorów trzeba koniecznie poświęcić więcej czasu. W ciągu siedmiu godzin błądzenia zdołałam zobaczyć prawie wszystkie "kąty" muzeum, ale zbyt pobieżnie by wyrobić sobie zdanie o tym, co najcenniejsze. Zachwycił starożytny Egipt z rzędami sarkofagów i bogatą różnorodnością zmumifikowanych zwierząt, wielkie rzeźby i budowle Mezopotamii i Babilonu – hieratyczne i monumentalne, choć oglądane w ocalałych jedynie fragmentach; zachwyciła eksponowana osobno na schodach "Nike" z Samotraki, i greckie rzeźby z terakoty. Z braku czasu omijałam tłumy stojące przed "Giocondą", "Wenus" z Milo i wiele innych miejsc "okupowanych" przez wszędobylskich turystów z Japonii. Gdzieś w szybkim marszu "zagubili się" Flamandowie, których odnalazłam dopiero przy drugiej wizycie... pod koniec pobytu. Tę drugą wizytę w Luwrze, znacznie już krótszą, poświęciłam oglądaniu przede wszystkim van Eycka i innych Flamandów. Z wielu wrażeń zostanie jedno najpierwsze – zdziwienie tym jak wielkie są znane mi z malutkich reprodukcji w albumach obrazy włoskich mistrzów...
Drugim po Luwrze muzeum, do którego skierowałam kroki było Muzeum d'Orsey tuż obok brzegu Sekwany. To również zajęło cały dzień. Pędziłam przede wszystkim do Eduarda Maneta i jego "Śniadania na trawie", potem do Toulouse-Lautreca, by oglądać galerią pastelowych sceny z życia codziennego i nocnego Montmartru. Chłonęłam zupełnie inne niż na reprodukcjach kolory obrazów Gauguina i van Gogha. Zaskoczeniem były prace nabistów (P. Bonnard, M. Denis, E. Vuillard), które robiły wrażenie niedokończonych, "niedomalowanych" – jak powiedzieliby moi mistrzowie. Wzrok przyciągały "malutkie" pejzaże Pissarra i rzeźby Degasa. Ale najniezwyklejszy był wystrój secesyjnych "pokoi" z ich wyposażeniem i atmosferą Paryża przełomu wieków.
Muzeum Picassa, w dzielnicy Marais, to smutny, nieco od ulicy oddalony dziedzińcem, barokowy pałac, trudny do odnalezienia i z pozoru niezbyt wielki. Dopiero w środku okazało się jak ogromna przestrzeń zagospodarowana jest i przeznaczona dla tysięcy obrazów, rzeźb, rysunków, kolaży i ceramiki Picassa z całego okresu jego twórczości. Mogłam zobaczyć pierwsze jeszcze naturalistyczne oleje, prace z "kolorowych" okresów, dzieła inicjujące kubizm i "prawie" zupełną abstrakcję. Dopiero w tym muzeum można dostrzec rozmach i wszechstronność, tak w technikach, materiałach, jak i tematach jednego z największych twórców XX wieku. I ponownie, jak było to u nabistów, zobaczyłam prace niedokończone, jakby zarzucone... i zrozumiałam, że to artysta decyduje kiedy praca jest skończona, a nie krytycy.
Muzeum Claude Moneta rozczarowało: wielkie, niezwykle barwne płótna, które już po krótkiej chwili zaczęły nużyć i denerwować, były zbyt "idealne", zbyt wypełniające sobą przestrzeń. I z radością znalazłam w tym samym muzeum kolekcję miniatur średniowiecznych w osobnej sali.
Wspaniałe było Centrum Pompidou. Wielki budynek nadal zachwyca nowoczesnością rozwiązań konstrukcyjnych, choć w czasach gdy powstawał był zupełnym szaleństwem. Ruchome schody wewnątrz pozwalają oglądać Paryż "za oknami". W środku, na III piętrze znajduje się stała ekspozycja sztuki nowoczesnej (XX wiek), gdzie wśród wielu obiektów sztuki plastycznej – obrazów Bacona (tylko trzy), Miro, Matisse, Duchampa itd., można zobaczyć również dzieła sztuki audiowizualnej, w tym i takie, które można było oglądać wyłącznie na ekranach komputerów. Szukałam "mechanicznej głowy" Haussmanna, ale nie znalazłam. Ucieszyły mnie tam także polskie akcenty – prace Tadeusza Kantora i Katarzyny Kobro.
Ostatnim muzeum, które mogłam zobaczyć było Muzeum Montmartre na wzgórzu Montmartre górującym nad Paryżem. Nie ma wielu obrazów – najciekawszy może Utrillo – większość to świadectwa epoki: fotografie, pamiątki, makieta wzgórza... To czym Montmartre kusi znajduje się poza muzeum – cała dzielnica, wąskie i strome uliczki, kawiarenki, plac na którym wciąż zbierają się artyści z całego świata oferujący usługi malarskie (nie pomaga mówienie po polsku – jak zawsze są tam Polacy)... dalej bazylika Sacre-Coeur i wspaniała panorama Paryża. Poniżej plac Pigalle z osławionym Moulin Rouge.
Nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzanie kościołów, choć zobaczyłam dwa najsławniejsze. Największe wrażenie zrobiła kaplica pałacowa Sainte-Chapelle na wyspie Cite. Porównuję się ją do błyszczącego klejnotu, efekty świetlne jakie dają liczne dekorujące ją witraże jest niezapomniane. W porównaniu z nią osławiona katedra Notre-Dame wydała mi się nieciekawa.
Paryż jako stolica sztuki to nie tylko miasto muzeów, w których przechowywane są najsłynniejsze dzieła sztuki światowej, ale także sztuka sama w sobie w każdym niemal miejscu. Katedry, kościoły, pałace zachwycające bogactwem formy, symboliką treści. Mosty, ze sławnym mostem Aleksandra, ogrody, z Ogrodem Luksemburskim, cmentarze... i znajdujące się kilka minut od hotelu Champs-Elysees, które mogłam oglądać o każdej porze dnia.
Miałam też niezwykłe szczęście być w Paryżu 14 lipca, w dniu święta narodowego Francuzów. W dzień oglądałam paradę wojsk, a w nocy pokaz sztucznych ogni z wieży Eiffel'a.
Katarzyna Kucińska