XX ZJAZD ZWIĄZKU POLSKICH ARTYSTÓW PLASTYKÓW
ORAZ
ARCHIWUM EMIGRACJI
BIBLIOTEKI UNIWERSYTECKIEJ W TORUNIU
STUDIUM BESTII
Jan Lebenstein i Galerie Lambert
(w 40-lecie pierwszej wystawy)
Mija właśnie lat 40 odkąd Jan Lebenstein pojawił się na wyspie Św. Ludwika, w centrum historycznego Paryża, w małej, zaledwie wtedy początkującej Galerie Lambert założonej przez Kazimierza i Zofię Romanowiczów. Był jeszcze przed zaskakującym triumfem na pierwszym paryskim Biennale w roku 1959, które uczyniło zeń malarza modnego i europejskiego. Ale też i galeria Romanowiczów, choć świeżo po znakomitych i głośnych wernisażach Tadeusza Dominika i Josaku Maedy, dopiero zaczynała wyrabiać sobie opinię miejsca, które nobilituje. Na wyspie, wówczas taniej i trochę zapomnianej, zaczynały pojawiać się galerie, które w ciągu lat 60. zmieniły specyficzny XIX-wieczny charakter biegnącej jej środkiem ulicy św. Ludwika. Jednak już w roku 1964 prasa francuska pisała: Dziś już każdy paryski krytyk wie, co jest szczególnego w Galerie Lambert. Od czasu otwarcia - w maju 1959 roku - wystawiało w niej ponad 50 młodych malarzy, w większości z Europy Wschodniej, Azji, Afryki oraz Ameryki Płd. i Hiszpanii.
Właściwa galeria miała niewielkie wymiary: 5x6,30x4m i znajdowała się obok polskiej księgarni Libella, również prowadzonej przez Romanowiczów. Nazwa Galerie Lambert nawiązywała do najważniejszego polskiego symbolu na wyspie św. Ludwika - Hôtel Lambert, w którym urzędował od 1843 roku Adam ks. Czartoryski. W drodze do księgarni mijało się, założoną w 1838 roku, Bibliotekę Polską, najstarszą i najbogatszą w zbiory archiwalne i kolekcje historyczne placówkę kulturalną polskiego wychodźstwa, a w kościele pod wezwaniem św. Ludwika na Wyspie, niemal vis à vis księgarni, kaplicę Czartoryskich.
Przełom lat 50. i 60. był krótkim okresem międzynarodowych sukcesów sztuki polskiej, których najważniejszym akcentem stał się udział grupy malarzy i rzeźbiarzy w pierwszym paryskim Biennale 1959 roku (Pągowska, Szapocznikow, Więckówna, Chrostowska, Gierowski, Tarasin, Dominik, Kierzkowski, Ziemski, Lebenstein, Gielniak). Sukcesy te przemilczano w Polsce, choć w środowiskach artystycznych czuło się, że wolność wypowiadania się w sztuce oznacza konieczność konfrontowania własnych dokonań z doświadczeniami sztuki światowej głównie poprzez wystawy za granicą. W tym bardzo ważnym okresie dla rozwoju polskiej sztuki Galerie Lambert spełniła niemożliwą do przecenienia rolę tratwy ratunkowej.
O wyborze Galerie Lambert - pisał Konstanty A. Jeleński - nie decyduje styl malarstwa, ale raczej wiek malarza, siła indywidualnego wyrazu [...]. Na małą skalę, bardziej może od innych paryskich galerii, Galerie Lambert świadczy o kurczeniu się świata, a zarazem o sile promieniowania sztuki żywej.
Jan Lebenstein (obok Josaku Maedy i może 2-3 Jugosłowian) miał stać się wkrótce najważniejszym malarzem Galerie Lambert. Rok 1959 był dla jego twórczości rokiem przełomowym. Wspomina Zofia Romanowiczowa: Pamiętamy go z tamtego okresu: szczupły, milczący, trochę młody Chopin z wyglądu, z profilu. Miał w sobie jakiś sekret, ów rodzaj nieśmiałości, pod którą skrywał pewność swego talentu, swej sztuki, swej wartości, tę wrażliwość, nadwrażliwość nawet, przy bezkompromisowości w sprawach najważniejszych, tj. w sprawach malarstwa.
Możliwość wystawienia w Paryżu zawdzięczał Lebenstein Romanowiczowi i Konstatnemu A. Jeleńskiemu. Wystawa w Galerie Lambert przygotowywana była przez kilka miesięcy; rozmowy, a później korespondencja pomiędzy galerią a malarzem rozpoczęły się zanim zapadła decyzja, że Lebenstein weźmie udział w paryskim Biennale. W archiwum Galerie Lambert zachowały się listy w tej sprawie. 11 maja 1959 roku Lebenstein pisał do K. Romanowicza: [...] Bardzo dziękuję za tę propozycję, przyjąłem ją z żywą radością. Także dziękuję Panu za tak korzystne dla mnie warunki ekspozycji, oraz umożliwienie mi wyjazdu do Paryża, co szczególnie cieszy. [...] Ponieważ z listów wynika, że liczycie październikowy termin, 15 płócien będę w stanie wysłać na początku września, termin ten będzie przeze mnie dotrzymany.
Wysyłanie tych prac na koszt własny jest dość drogie i skomplikowane. Dlatego zwróciłem się do prof. Z. Kępińskiego dyr. Muzeum Nar. w Poznaniu, który obiecał mi ułatwić przesyłkę. Mam nadzieję, że nie będzie z tym specjalnych trudności. [...] Bardzo się cieszę, że ekspozycja będzie w pana galerii, galerii z którą współpracują panowie J. Czapski i K.J.Jeleński .
W odpowiedzi Romanowicz wyjaśniał (list z 25.05.1959): [...] Rezerwujemy Panu galerię na miesiąc LISTOPAD b.r. [...] Wydaje mi się, że najkorzystniej dla Pana byłoby aby płótna przewiózł Pan sam. Uniknęlibyśmy wówczas wszelkich komplikacji celnych tem bardziej, że jeżeli pan coś na tym terenie sprzeda - a co daj Boże - to musielibyśmy płacić cło za brakujące obrazy przy wyjeździe Pana. [...] Wystawa Dominika, która dobiega końca była ogromnym sukcesem tego młodego malarza. Setki ludzi, którzy przyszli na wernisaż, krytyki w prasie polskiej i francuskiej są dowodem, że to dobry malarz... jestem przekonany, że wystawa Pańska uda się i że będziemy obydwaj z niej zadowoleni.
W połowie września, najpewniej zniecierpliwiony wolną realizacją transportu obrazów Lebensteina do Paryża, Romanowicz apelował: Jeszcze jeden list aby przypomnieć Panu o Jego wystawie a co najważniejsze aby na zasadzie zdobytego doświadczenia powiedzieć Panu, że już teraz i to "całą parą" musi Pan zacząć starania wyjazdowe tak dla Pana jak i dla Jego obrazów.
Planując wystawę i już wtedy udział w Biennale, Lebenstein przygotował prócz obrazów olejnych również gwasze, które zamierzał wystawić później, może na wiosnę 1960 roku, licząc na pomoc i znajomości Józefa Czapskiego. Jakże się te gwasze przydały...
Sukces na paryskim Biennale był nieoczekiwany, zarówno dla Lebensteina jak i dla Galerie Lambert. Nagrodą za pierwsze miejsce była możliwość indywidualnej wystawy w młodej lecz luksusowej Galerie Lacloche na Placu Vendôme. Poszły na nią płótna przywiezione z Polski.
Nie broniliśmy - napisze Zofia Romanowiczowa - nasza galeria stawiała wtedy pierwsze swoje kroki na paryskim gruncie. Lacloche mógł Lebensteinowi zapewnić nie sławę, bo jej właśnie dostąpił, nie dobre recenzje, bo to i my już mogliśmy mu dać, ale wprowadzenie w inny świat. Ważniejsze to nam się wydawało, niż start materialny galerii z okazji wyróżnienia artysty.
[...] widząc, że dla moich dalszych losów w Paryżu ta wystawa na placu Vendôme była bardzo ważna, [Romanowicz] zgodził się oddać obrazy Galerie Lacloche, gdzie był większy lokal i lepsze warunki materialne. To był bardzo ładny gest - wspominał Lebenstein.
|
Zofia i Kazimierz Romanowiczowie oraz K.A. Jeleński na wystawie J. Lebensteina w Galerie Lambert w 1961 r. |
Równocześnie z wystawą na Placu Vendôme odbyła się mniejsza, w Galerie Lambert, na której pokazane zostały gwasze. Ale i ta niewielka ekspozycja trwająca od połowy grudnia 1959 roku do połowy stycznia roku następnego, odniosła wielki sukces tak artystyczny, jak finansowy. Ukazało się wiele recenzji i obszerne artykuły poświęcone Galerie Lambert i malarzowi. W jednym z nich, zatytułowanym "Galeria Romanowiczów", Kazimierz Wierzyński pisał: Galeria stała się modna; zapewne pod wpływem tego powstały na wyspie niedawno dwie inne. [...] Należy galerię odwiedzać. Należy kupować tam obrazy. Helena Rubinstein na pierwszej wizycie kupiła 20 płócien, wśród nich 12 Lebensteinów. Spieszcie się. Wszystko rozkupią.
Wystawy Galerie Lambert były szeroko komentowane w prasie francuskiej, począwszy od wysokonakładowych magazynów literackich i artystycznych jak "Les Lettres Françaises", "Nouvelles Littéraires", aż po prasę codzienną. Były też regularnie odnotowywane w europejskich wydaniach "The New York Times" i "Herald Tribune". Szeroko pisała o wystawach w Galerie Lambert paryska "Kultura". Trzeba też zaznaczyć, że galeria miała szczęście do krytyków, i tych od wstępów do katalogów, i tych piszących o wystawach do prasy polskiej i francuskiej. Najwybitniejszymi z nich byli zawsze życzliwi galerii z "wyspy skarbów": Patrick Waldberg - jeden z największych znawców surrealizmu, Jean-Marie Dunoyer - redaktor działu artystycznego w "Le Monde", w którym miał rubrykę "Formes", Jeanine Warnod (a później Paule Gauthier) z "Le Figaro", Geneviève Brérette, Michael Gibson z "Herald Tribune" oraz Jean Cassou. W polskiej prasie emigracyjnej pisali o galerii: Józef Czapski, Konstanty A. Jeleński, Jan Ulatowski, a także Kazimierz Wierzyński.
Powodzenie Lebensteina spowodowało zainteresowanie sztuką polską; w 1960 roku Polacy wystawiali w kilku galeriach poza wyspą św. Ludwika, m.in.: Aleksander Kobzdej w Galerie de la Nouvelle Comédie, Jerzy Tchórzewski w Galerie Furstenberg czy Jan de Witt w Galerie Lacloche.
Dla Jana Lebensteina był to w malarstwie okres "figur osiowych", grubo malowanych, kolorowych wtedy jeszcze i przez to łagodzących surowość i niepokój zwiastujący groźbę. Po kilku latach, w Galerie Lacloche w 1964 roku, a zwłaszcza w czasie głośnej wystawy zbiorowej "La Figure humaine" w Galerie Lambert, w 1967 roku, zastąpić je miały Czarne i brązowe preparaty, trofea upolowanych koszmarów, rozpięte skóry i odwłoki jak gdyby przeznaczone pod gabloty muzeum złych snów. W ciągu zaledwie kilku lat Lebenstein zmienił się, zdziczał i stał się jeszcze bardziej osobny. Wypracował też główny zarys tego, co później, konsekwentnie przez lata, rozpamiętywać będzie na płótnie i w rysunku - owo obsesyjne bestiarium, pod powłoką którego próbował skryć własny strach przed ludźmi, światem, groteską życia i śmierci - przed bestią i kobietą. W jego malarstwo wkroczył teatr, w którym nieme postaci grały swym zniekształceniem, niezgrabnością, brzydotą, wulgarną i wybujałą erotyką, całą swą nieokiełznaną zwierzęcością... Musiało minąć jeszcze kilka, może kilkanaście lat, by Lebenstein pogodził się z wrogim światem i oddał mu hołd cyklem do Apokalipsy wg św. Jana.
|
Jan Lebenstein i Olga Scherer, Francja ok. 1965 r. |
W życiu pozamalarskim, głęboko nierozerwalnym ze sztuką, malarz związał się w latach 60. z pisarką Olgą Scherer, z którą planował nawet ślub. Ich wspólne podróże, wspólni znajomi, wspólne fascynacje... Śladem tego związku jest kilkanaście rysunków i szkiców, które wspólnie nazwać można Studium bestii.
Wraz ze sławą przyszła pewna niezależność finansowa i możliwość wystawiania w najlepszych galeriach europejskich, amerykańskich i innych. Jego obrazy, gwasze i rysunki były w stałej ekspozycji i ofercie Galerie Lambert, ale wystawy indywidualne nie zdarzały się często. W 30-letniej historii galerii było ich zaledwie siedem, pomiędzy 1959 a 1988 rokiem. Starzy i stali artyści Galerie mieli jednak swoje przywileje. Jan Lebenstein wspominał: jak tylko coś miałem gotowego - jakieś grafiki, ilustracje do Orwella na przykład - wspólnie decydowaliśmy, czy warto to pokazać. Galerie Lambert była akurat salą na tego typu wystawy. Małe, kameralne, drobne formy.
Lebenstein brał też udział w niemal wszystkich zbiorowych wystawach organizowanych przez Romanowiczów w Paryżu i na świecie: m.in.: Ośmiu polskich malarzy, Avignon 1962; J. Lebenstein i J. Maeda, Chicago 1963; Malarze i rzeźbiarze Galerie Lambert, Saint-Laurent-du-Pont k/Grenoble 1965; Lebenstein et les Siens - Le Théâtre Oblique, Paryż 1974; 15 lat paryskiej Galerii, Tokio 1974; 25 lat Galerie Lambert - maj/lipiec 1979.
Współpraca Lebensteina z Romanowiczami nie ograniczała się wyłącznie do działalności galerii. W końcu lat 60. malarz zaprojektował okładkę do wydawanej przez Romanowicza książki Aleksandra Wata Ciemne świecidło. Brał też udział w promocji innych książek, których wydawcą była Księgarnia Libella.
*
Galerie Lambert stała się miejscem konfrontacji młodych malarzy z różnych szkół, ze wszystkich stron świata. Dla większości z nich była to pierwsza okazja pokazania swych prac poza granicami własnego kraju i na dodatek w centrum historycznej stolicy sztuki - w Paryżu. To działało jak magnes, jak zaklęcie. Galerie Lambert była pierwszą po wojnie paryską galerią wystawiającą artystów z krajów Europy Wschodniej: Czechów, Słowaków, Jugosłowian czy Rumunów. Romanowiczom udało się uniknąć emigracyjnego getta, sytuacji gdy obrazy wystawiać będą i kupować wyłącznie Polacy. Zasługa Romanowicza polegała nie tylko na robieniu wystaw, ale na pomocy w szerokim tego słowa znaczeniu, ci malarze mieli w nim oparcie, nie tylko w sensie finansowym. To było po prostu przyjazne przyjęcie, otwarty dom, wyciągnięta dłoń, człowiek nie zawsze jest zorientowany w układach paryskich, w zwyczajach, w tym co jest przyjęte. Romanowicz był takim życzliwym człowiekiem, który objaśniał, radził. Z tego często wychodziły zresztą przyjaźnie. [...] To było jedyne takie polskie miejsce w Paryżu - wspominał po zamknięciu galerii Jan Lebenstein.
Mirosław Adam Supruniuk
|